Pandemia COVID-19 trwa od kilkunastu miesięcy i najprawdopodobniej trochę jeszcze potrwa. W związku z tym, że wirus SARS-CoV-2 jest w zasadzie nowym patogenem, pewne informacje na jego temat dopiero stają się dostępne – mowa tutaj zarówno o objawach wywoływanych przez niego infekcji, jak i o sposobach na wykrywanie zakażenia. W ostatnim czasie amerykańskie FDA zwróciło uwagę na pewne ograniczenia dotyczące stosowanych w diagnostyce COVID-19 popularnych testów antygenowych.
Co jakiś czas w mediach pojawiają się doniesienia dotyczące nowych wariantów wirusa SARS-CoV-2. Do niedawna najwięcej niepokoju budziła odmiana Delta patogenu, obecnie jednak uwaga zarówno personelu medycznego, rządzących, jak i samych pacjentów skupia się na postaci Omicron. Mówi się, że jest on bardzo zakaźny i z tego powodu może znacząco wpłynąć na ilość zakażeń koronawirusem na świecie. Jednym ze sposobów na ograniczenie szerzenia się choroby jest izolowanie osób zakażonych – w tym celu należy przeprowadzić jak najwięcej testów na COVID-19.
W diagnostyce COVID-19 wykorzystywane są obecnie głównie dwa rodzaje testów: PCR oraz antygenowe. Pierwsze są zdecydowanie bardziej czułe, na ich wynik trzeba jednak czekać kilka godzin. Coraz bardziej popularne są więc testy antygenowe, których wynik pacjent otrzymuje po kilkunastu minutach, a do tego można je wykonać nawet i w swoim domu.
Testy antygenowe mają wiele zalet, ale i pewne wady. Amerykańskie FDA (Food and Drug Administration) zwraca uwagę na to, że mogą one być mniej czułe w wykrywaniu zakażenia wariantem Omicron koronawirusa. Z tego powodu organizacja zaleca, by te osoby, które mają objawy sugerujące COVID-19, a jednocześnie uzyskały negatywny wynik testu antygenowego, miały dodatkowo wykonany np. test PCR.